Henryka Wieniawskiego podróże na własnych skrzydłach
Koncert Henryka Wieniawskiego w salonie Wielkiego Księcia Konstantego w Petersburgu, pochodzący z "Der Salon für Literatur, Kunst und Geselschaft", tom I, ca. 1862. Przy fortepianie – Aleksander Dreyshock, drugi z prawej – sam Książę. Drzeworyt.
W lipcu 2013 r. minęło 170 lat od chwili, gdy 8-letni Henryk Wieniawski, pod opieką matki, wyruszył w swą
pierwszą w życiu podróż - z Lublina (gdzie urodził się w 1835 r.), przez Warszawę
do Paryża. Sam pewnie jeszcze nie myślał o tym, że oszlifowany w paryskim
Konserwatorium przez prof. Josepha Massarta, diamentowy talent skrzypcowego
wirtuozostwa i muzycznej wyobraźni, ów „le petit Polonais”, wkrótce będzie
gotów do nieustannej podróży z muzyką – własną i mistrzów wszystkich czasów. Że będzie
wprawiał w podziw dwory władców i tłumy melomanów, że krytycy skorzy prześcigać
się w komplementach i porównaniach z największymi magami wiolinistyki z
Paganinim włącznie, a damy z wrażenia będą mdlały.
Siatka dzisiejszych, najważniejszych europejskich połączeń lotniczych, omal pokrywa się z miejscami, w których Wieniawski – sam, bądź z młodszym o dwa lata bratem, pianistą – pozostawił swój muzyczny ślad; odtwórczy, a niekiedy też twórczy. Ale przecież nie w fotelu odrzutowca, lecz na kanapie wagonu pierwszych parowych kolei żelaznych, w kabinach parowców, a pewnie jeszcze nie raz w pudłach pocztowych dyliżansów, młodzi wirtuozi przenosili się z niewyobrażalną dla nas częstotliwością i szybkością.
Wiosną 1848 r., 13-letni student i posiadacz złotego medalu Konserwatorium – za wynik egzaminu konkursowego, opuszcza Paryż. Swoje pierwsze, zagraniczne tournée zaczyna 12. kwietnia w Petersburgu. Daje aż pięć występów, po czym płynie do Finlandii. Z Helsinek wraca do Rygi. Przez kilka mniejszych miejscowości nadbałtyckich, pod koniec września staje w Wilnie, gdzie m.in. poznaje Stanisława Moniuszkę, a 10. i 15. października gra w Warszawie. Na przełomie lat 1848/49 koncertuje w Niemczech; Drezno, Lipsk, Weimar, Berlin i Hamburg, to tylko najznaczniejsze miasta na trasie tego debiutanckiego rajdu. W marcu wraca do Paryża. Rozpoczyna roczne studia kompozytorskie, ale co rusz gdzieś gra: w Polsce, Rosji, Finlandii… Znajduje też czas na powiększanie swej teki twórczej, ma już m.in. pierwszą wersję Poloneza D-dur, kilka fantazji na tematy popularnych włoskich oper.
Każdy następny rok zagęszcza terminy występów wirtuoza. W marcu 1853 r. – pięć koncertów w Wiedniu, zakończonych popisem na dworze cesarskim. Krótko potem w Weimarze - spotkania z Lisztem, Brahmsem i Joachimem. 27. października w lipskim Gewandhausie prawykonanie I Koncertu fis-moll. W grudniu w Monachium – wieczory u księcia Bawarii Maksymiliana. W lutym 1854 r. bracia dali 16 (!) występów w Berlinie. Król Prus, któremu Henryk dedykował swój I Koncert, nadał artyście złoty medal „Za zasługi dla Sztuki i Nauki”.
Pięć tygodni lata 1854 r. Wieniawscy spędzają po raz pierwszy w Poznaniu; koncertują w hotelu „Bazar” i Teatrze Miejskim, Henryk odpoczywa w dobrach Mielżyńskich. Polska społeczność miasta, żyjącego pod zaborem pruskim, daje upust patriotycznym nastrojom, występy artystów zamieniają się w manifestacje. Kompozytor odwdzięcza się utworem „Souvenir de Posen” i dedykacjami dla Wielkopolanek. Tutaj też ukończył jedną ze swych najbardziej liczących się prac – zbiór kaprysów „L’Ecole moderne” op.10, najcenniejszy – obok kaprysów Paganiniego – materiał dydaktyczny dla młodych skrzypków.
Dwuletnie tournée, obejmujące 125 występów, Wieniawscy kończą na Boże Narodzenie w Kolonii, a już 7. stycznia 1855 r. grają dla 2 tys. słuchaczy, pierwszy raz w Brukseli. „Od czasów Paganiniego, nie pojawił się wirtuoz tej rangi” – pisano po serii występów w miastach belgijskich. Wiosną tego roku, 20-letni wirtuoz z jeszcze „ciepłym” Scherzem – Tarantellą, dedykowanym prof. Massartowi, zjawia się przed obliczem swego mistrza, by zdać sprawę z dotychczasowych sukcesów. Otwiera zarazem nowy rozdział życiorysu. Odtąd głównie sam będzie zbierał owacje, zachwyty krytyków, laury możnych tego świata. Listę metropolii europejskich powiększają miasta Holandii, m.in. Amsterdam, Haga, Rotterdam (tylko w latach 1856-58 ponad 150 występów). Król holenderski Wilhelm III obdarza Wieniawskiego krzyżami Orderu Korony Dębowej i osobistą przyjaźnią. Co pewien czas skrzypek wraca do kraju. Na chwile odpoczynku i znów koncerty, także w mniejszych ośrodkach, np. w Kaliszu, czy Radomiu, ale także w Krakowie, Lwowie i ponownie w Poznaniu.
Aczkolwiek już w maju 1856 r. artysta zadebiutował w Londynie, to dopiero w końcu 1858 r. udało się go na dłużej ściągnąć nad Tamizę i to ze skutkami nie tylko artystycznymi. Tylko od 1. listopada do 18. grudnia grał codziennie z wyjątkiem niedziel. Sam, z orkiestrą i w zespołach kameralnych, także ze słynnym Beethoven Quartett Society i to na…altówce. Szybko zintegrował się z londyńskim środowiskiem muzycznym. Znalazł w nim również wybrankę serca, pannę Izabelę Hampton, z głębi uczucia do której powstała „Legenda”, bodaj najsłynniejszy do dzisiaj utwór Wieniawskiego. Nim jednak doszło w 1860 r. do ślubu, pan młody musiał zapewnić ojca narzeczonej o ustabilizowaniu swego życia, zapewniającym trwały byt związku. Przyjął więc (zrazu na trzy lata, potem trzykrotnie przedłużaną) intratną posadę w Petersburgu: „solisty Jego Cesarskiej Wysokości” oraz „solisty teatrów dworskich”. Ale przedtem zdołał odbyć jeszcze jedno tournée - po kilkunastu miastach Belgii, Holandii i Francji. Zajrzał, nie pierwszy raz, do popularnych uzdrowisk (Baden-Baden, Wiesbaden, Ostenda), by nie tylko odpocząć, lecz i dać także upust innej swej pasji – hazardowi. Odwiedził też parę salonów warszawskich.
Obowiązki kontraktowe w Petersburgu podjął w styczniu 1861 r. Znalazł się wprawdzie wśród swych dawnych przyjaciół rosyjskich i wielbicieli jego talentu: muzyków, pisarzy, malarzy, ale też arystokratów i bankierów. Po którymś z występów, od pewnego magnata finansowego otrzymał 100 rubli z wizytówką i tekstem: „z załączeniem tysiąca podziękowań”. Wieniawski zwrócił banknot z własną wizytówką i dopiskiem: „wolałbym 1000 rubli bez stu podziękowań”. Różne więc były te przyjaźnie i nie zawsze dobra atmosfera, zwłaszcza polityczna. Młodej żonie doskwierały nadto – nieznośny klimat i obyczaje. Kontrakty bardzo ściśle określały spore obowiązki artysty, także pedagogiczne i ograniczały zarazem występy „na własny rachunek”, minimalizowały czas na pracę twórczą. Pozostawały tylko letnie urlopy…
Wtedy Wieniawski, zamiast odpoczynku, ruszał – jak niegdyś – na podbój Europy: Londyn, Paryż, Amsterdam, Kopenhaga, Sztokholm („damy płakały” – dopisał ktoś na afiszu), Helsinki, Bukareszt, Konstantynopol, metropolie niemieckie… I rzecz jasna – renomowane kurorty, w których – zdarzało się – tracił „ostatni grosz”. Po drodze czasem wpadał do Warszawy. Do połowy 1872 r. żył w uścisku carskich umów. Ale przecież także w tym okresie miał za sobą prawykonanie II Koncertu skrzypcowego – w 1863 r. w Moskwie pod batutą Ryszarda Wagnera. W 1861 roku urodził się państwu Wieniawskim pierwszy syn Henryk, a dwa lata później drugi – Juliusz. W 1870 r. – przyszła na świat córka Ewelina, rok po niej – bliźnięta. Niestety – pierworodny i bliźniaczki, jeszcze jako niemowlęta – zmarły. 84 lata (do 1962 r.) żyła córka – Henrietta, urodzona w 1878 r., rok po niej (a niektórzy twierdzą, że już po śmierci ojca), urodziło się ostatnie, siódme dziecko – Irena.
31. sierpnia 1872 r. Henryk Wieniawski otwiera kolejny rozdział swego życiorysu. Statkiem „Kuba” wyrusza z Liverpoolu do Nowego Jorku. „Ze skrzypcami w ręku, majestatyczny, w ciemnym ubraniu, ze wstążką w butonierce, z czarnymi wąsami, wyglądał w każdym calu na artystę, a także na obywatela świata” – relacjonowała powitanie w amerykańskim porcie Catherine Drinker Bowen, autorka książki „Free Artist”. W ciągu ośmiu miesięcy daje 215 koncertów w 60 miastach wschodnich stanów, z tego około 50 w samym Nowym Jorku, kilka w kanadyjskim Toronto. Antoni Rubinstein, z którym po części koncertował, nie wytrzymał tempa. Nasz bohater sam dokończył tournée – w Kalifornii i Meksyku i zahaczywszy o Hawanę, niestety wcale nie z fortuną, latem 1873 r. wrócił do Londynu, na łono rodziny.
Jakkolwiek czekało na niego również stanowisko profesora Konserwatorium Brukselskiego, a potem praca pedagogiczna także tutaj przynosiła wyraźne uznanie (otrzymał królewski Order Leopolda), co rusz jednak wyrywał się w podróż artystyczną – do Francji, Holandii, Anglii, do Niemiec. Grał w Warszawie, Lwowie, Pradze i w Wiedniu. Po 20 występach w Kopenhadze i Sztokholmie, kilka dni później był znów na drugim końcu Europy – m.in. w Budapeszcie i Bratysławie.
Jesienią 1877 r. nie przedłużył umowy z Brukselą i wreszcie - niczym wolny ptak – pofrunął w drogę. Genewa, Lozanna, Montreux – wszędzie po dwa koncerty i znów tournée niemieckie… Tymczasem już dłużej nie dało się ukrywać, że zdrowie 42-letniego artysty sygnalizuje bunt. Po wieczorze w lipskim Gewandhausie pisano: „W soliście powitało audytorium dobrego, drogiego gościa: pana Henryka Wieniawskiego, który ze swych czarodziejskich skrzypiec wydobył tym razem tak przepiękne dźwięki, że nie chciało się wierzyć, iż ten mężczyzna, który grał koncert Mendelssohna z tak czarującą głębią, młodzieńczą świeżością i wybitnym wirtuozostwem, od ponad roku nawiedzany jest przez najcięższe fizyczne cierpienia.” Schorowany człowiek nadal się nie oszczędzał. Przemierzał kontynent po kilkakroć wzdłuż i wszerz i intensywnością przypominającą młodzieńcze lata. 11 listopada 1878 r. w Berlinie zasłabł na estradzie w trakcie wykonywania swego Koncertu d-moll. I to ostrzeżenie nie poskutkowało. Dwa dni później dokończył program, a 19. XI miał tam ostatni występ. 23. XI grał już w Poznaniu, 25. XI w Toruniu, potem w Gdańsku, Królewcu i znów w Poznaniu. Po raz 16-ty i niestety ostatni. Po wizycie u poznańskiego lekarza, czuł się podobno „zdrów, jak ryba”, o czym wiemy z listu do Mikołaja Rubinsteina.
Nowy rok rozpoczął się kolejnymi koncertami w Petersburgu, Helsinkach i Wyborgu. Fińska zima tym razem wyjątkowo mu dokuczała, uciekł więc na południe Rosji - do Saratowa, Kijowa, Odessy i parunastu jeszcze innych miast. Coraz częściej jednak pojawiały się ataki choroby serca i artretyzmu. W sierpniu 1879 r. słał z Jałty do Moskwy depeszę z prośbą o akompaniatora na kolejną turę. Kilka dni później – opuszczony przez impresaria, bez środków do życia, w krytycznym stanie zdrowia, znalazł się w moskiewskim szpitalu dla ubogich. Był tak chory, że z wielkim trudem - na interwencję Nadieżdy von Meck, znanej protektorki artystów, m.in. Piotra Czajkowskiego - przeniesiono go do jej pałacu. Przyjechała z Brukseli żona Izabela. Poruszeni przyjaciele zaczęli organizować koncerty dobroczynne na fundusz pomocy znanemu w całej Europie i za Oceanem wirtuozowi. Zapewnili interwencję najlepszych lekarzy.
Mimo ich wysiłków, 31. marca 1880 r. o godzinie ósmej wieczorem Henryk Wieniawski zmarł; 3. kwietnia żegnała go Moskwa, 7. kwietnia – Warszawa. Z kościoła św. Krzyża ku Powązkom, ruszył 40-tysięczny kondukt miłośników nieprzeciętnego talentu – kompozytora, wirtuoza, pedagoga. To była ostatnia podróż jednego z największych podróżników XIX stulecia. Czy można mieć wątpliwości – dlaczego dotąd tak nam jest bliski i dlaczego właśnie jego imię nosi port lotniczy w Poznaniu?
Romuald
Połczyński