Konkurs Wieniawskiego: Do usłyszenia za pięć lat!

Andrzej Chylewski, Głos Wielkopolski (23.10.2011)

Trochę żal, że już skończyły się dwutygodniowe zmagania konkursowe, że dobiegły kresu wielogodzinne obserwacje miasta, które niewątpliwie żyło konkursem, że jego sympatyczni młodzi bohaterowie rozjadą się po świecie, powrócą do nauki lub wkroczą na nowo otwarte drogi muzycznych karier.

Szef jury Maxim Vengerov. Fot. Waldemar Wylegalski.


Co zatem pozostanie z minionego konkursu? Czym zapisze się w historii? Jakie elementy należy wykorzystać w przyszłości, a które skrzętnie usunąć?

Pochwały bez kurtuazji

Działająca w tej materii już 24 lata Dunka Marianne Granvig, sekretarz generalny Światowej Federacji Międzynarodowych Konkursów Muzycznych, skupiającej ponad 120 konkursów w udzielonym mi wywiadzie oceniła nasz poznański bardzo pozytywnie, podkreślając jego historyczność, kult tradycji, wykreowanie wielu ważkich dla światowej wiolinistyki muzyków, prace badawcze związane z konkursem i życiem oraz działalnością jego patrona.

Podkreśliła rezonans konkursu w mieście i imponująco wyedukowaną, licznie obecną na przesłuchaniach publiczność.

Nie była to kurtuazja, bo podobnego zdania byli indagowani przeze mnie międzynarodowi jurorzy. I ci powracający jak Eduard Grach czy Koichiro Harada, jak i ci nowi - Leonid Kerbel czy Erich Gruenberg oraz Pavel Vernikov, mówiący o "upadku" innych konkursów, a podkreślający wzrost i witalność naszego, chwalący na przykład wysoki poziom gry w III etapie "mozartowskim" towarzyszącej skrzypkom orkiestry "Amadeus" Agnieszki Duczmal.

Kilka dobrych pomysłów

Jej obecność w konkursie, a i cały III etap to jeden z jak się ostatecznie okazało bardzo cennych pomysłów nowego przewodniczącego jury konkursu. Ale równie dobrym, a kto wie, czy nie jeszcze lepszym okazał się jeszcze wcześniejszy pomysł zaangażowania do konkursu właśnie zaledwie 37-letniego skrzypka, altowiolisty, dyrygenta i pedagoga Maxima Vengerowa.

To jego słynna w świecie postać spowodowała, że do Poznania przyjechało wielu znakomitych jurorów z jego nauczycielem Zakharem Bronem na czele. To głównie dla owianej swoistą legendą postaci Vengerova przyjechało do Poznania na konkurs wielu kandydatów, o czym mówili w rozmowach za kulisami.

Efekt w tym elemencie konkursu okazał się imponujący, czego dowodem była nie tylko finałowa szóstka jego laureatów. Nie da się ukryć, że Vengerov oddał konkursowi nie tylko swoje nazwisko. Oddał także swój czas, dokonując w wielu miastach świata osobistych preselekcji kandydatów.

Nawet, jeśli pewien procent decyzji nie okazał się słuszny, to zdecydowana większość kandydatów w okresie między "egzaminem wstępnym" a występem konkursowym wyraźnie podniosła swoje umiejętności.

Wysoki poziom

Konkurs w warstwie wykonawczej przebiegł zdecydowanie na wysokim poziomie. Wystarczy przysłuchać się niezapomnianym konkursowym prezentacjom laureatów nagród, ale także prezentacjom tych, którzy w finale się nie zmieścili, bo nie byli dobrzy lub bardzo dobrzy we wszystkich etapach konkursu.

Z ogromną przyjemnością wymieniam tu Polaków - Aleksandrę Kuls, Marię Włoszczowską, Joannę Kreft, Celinę Kotz, Mateusza Smóla.

A przecież i ze świata śledził będę kariery Emmy Steele, Hannah Ji, Ji-Yoon Lee czy Lisanne Soeterbroek.

Wielu zagranicznych gości konkursu podziwiało wychodzący codziennie pełen nowinek, wywiadów i gorących recenzji "Głos na Wieniawskiego". To światowy ewenement konkursowy! Podobnie jak i szereg innych pozornie "detali", za którymi jednak kryła się codzienna wielogodzinna praca często zupełnie anonimowych, ale oddanych sprawie ludzi.

Lista (nie)obecności

Wiele można poprawić, ale jedno bulwersowało poznaniaków szczególnie, choć nie zdarzyło się po raz pierwszy. To nieobecność konkursu o uznanej przecież światowej randze i Poznania - polskiej stolicy skrzypiec w państwowej telewizji.

Obecność na zaledwie finalnej części konkursu w peryferyjnym dla odbiorców w kraju kanale TVP Kultura to zdecydowanie za mało. Podobnie jak nieobecność na koncercie laureatów osób decydujących o polskiej kulturze. Widocznie z Warszawy do Poznania jest bardzo daleko. Za daleko...

XIV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego przeszedł do historii. Jeszcze z dźwiękami koncertu laureatów w uszach już myślimy o kolejnej edycji tego wspaniałego spotkania znakomitych wiolinistów świata. Dokładnie za pięć lat.

Rewelacyjna Koreanka wygrała z resztą świata

Jacek Marczyński (Rzeczpospolita, 2310.2011)

   Fot. Bartosz Jankowski. Źródło: Fotorzepa.

To było oczekiwane zwycięstwo. XIV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy
im. Wieniawskiego wygrała Soyoung Yoon

Gdyby 27-letnia Koreanka nie zdobyła Złotego Medalu, publiczność byłaby zawiedziona. Soyoung Yoon była faworytką od początku. A w II etapie fenomenalnie zagrała sonatę Prokofiewa i wzniosła się ponad poziom prezentowany przez pozostałych uczestników. Do końca nikt jej nie dorównał. Mimo to okazało się, że rywalizacja – choć za plecami Koreanki – toczy się do końca. W finale niemal wszystkich dopadło zmęczenie oraz nerwy, dlatego występy z orkiestrą Filharmonii Poznańskiej pod dyrekcją Marka Pijarowskiego wypadły słabiej, niż można się było spodziewać.

W tej sytuacji drugą lokatę wywalczyła 21-letnia Japonka Miki Kobayashi prezentująca się równo we wszystkich konkursowych etapach, ale też w żadnym nie wzbudzająca szczególnych emocji. To typowa przedstawicielka szkoły japońskiej, której podstawowym atutem jest perfekcja techniczna. Może obecne studia w Wiedniu u jurora konkursu Pawła Wiernikowa pozwolą jej pogłębić sposób interpretacji.

Na podkreślenie zasługuje sukces Niemca o rumuńskich korzeniach Stefana Tarary, który  w Konkursie im. Wieniawskiego w 2006 r. odpadł przed finałem. Wtedy miał 20 lat, teraz wywalczył trzecie miejsce. Byłby może w stanie osiągnąć więcej, ale kiepsko wykonany koncert fis-moll Wieniawskiego wyeliminował go z walki o najwyższą stawkę. Ten utwór Koreanka Soyoung Yoon zagrała o trzy klasy lepiej. Trzy wyróżnienia otrzymali: Erzan Kulibaev z Kazachstanu, Aylen Pritchin z Rosji oraz Arata Yumi z Japonii. Im także – tak jak Stefanowi Tararze – osiągnięcie większego sukcesu uniemożliwił jeden z koncertów Wieniawskiego. W nich trzeba nie tylko błysnąć wirtuozerią, ale i ciekawie poprowadzić narrację. Dla tegorocznych finalistów – poza Soyoung Yoon – okazało się to zbyt trudne.

Polacy znaleźli się poza finałem. Jako nagrodę pocieszenia należy potraktować decyzję przewodniczącego jury Maxima Vengerova, który wyróżnienie w postaci 12 lekcji z nim przyznał Marii Włoszczowskiej. 20-letnia studentka Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie ma talent i warto, by rozwijała się pod opieką tak wspaniałego artysty. Krytycy swą nagrodę przyznali jej rówieśniczce Aleksandrze Kuls, która też nie dostała się do finału, ale warto, by uwierzyła w swe możliwości. Tegoroczny konkurs przejdzie do historii jako sukces jurora Zakhara Brona. Jego uczniami są zdobywcy pierwszej i trzeciej nagrody, ale jest też pedagogiem, u którego chcą się uczyć wszyscy skrzypkowie.

Konkurs Wieniawskiego: wygrała najlepsza

Jacek Hawryluk, Polskie Radio (Gazeta Wyborcza, 23.10.2011)

Pierwszą nagrodę, 30 tys. euro i złoty medal XIV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. H. Wieniawskiego w Poznaniu odebrała w sobotę Koreanka Soyoung Yoon.


Soyoung Yoon odbiera główną nagrodę na gali XIV Konkursu Wieniawskiego. Fot. Łukasz Cynalewski.


Druga nagroda (20 tys. euro) trafiła do Japonki Miki Kobayashi, trzecia (12 tys. euro) – do Niemca Stefana Tarary. Trzech pozostałych finalistów: Japończyk Arata Yumi, Rosjanin Ajlen Priczin i Kazach Erżan Kulibajew, otrzymało równorzędne wyróżnienia (po 5 tys. euro). Zaraz po ogłoszeniu werdyktu Yoon utonęła w morzu kamer i mikrofonów, owacjom nie było końca.   – To przecież jeden z najsłynniejszych konkursów skrzypcowych na świecie. Jestem zaszczycona i nadal nie mogę uwierzyć – powiedziała. Nagroda dla Koreanki jest zasłużona. 27-letnia artystka jest już dojrzałą skrzypaczką. Studiuje na Uniwersytecie Muzycznym w Zurychu, ma na koncie zwycięstwa w kilku konkursach (m.in. im. Menuhina, Vargi, Ojstracha), jest laureatką konkursów im. Królowej Elżbiety i Piotra Czajkowskiego, koncertuje na całym świecie. Grała zjawiskowo od pierwszego etapu. Zapamiętamy m.in. jej kaprysy Wieniawskiego i Paganiniego, znakomite Recitativo i Scherzo-Caprice Kreislera, I sonatę f-moll Prokofiewa (dla mnie najlepsza interpretacja w konkursie) czy wreszcie koncert fis-moll Wieniawskiego (po raz pierwszy grała go z orkiestrą). Wprawdzie jej Mozart w III etapie nie zaskoczył, ale Koreanka miała taką przewagę nad innymi, że nie musiała się niczego obawiać.

Finały bez Polaków

Skład pozostałych finalistów nie budził kontrowersji. Do IV etapu weszła grupa dobrych muzyków, którzy grali równo i od początku stanowili czołówkę: Niemiec Stefan Tarara (po raz drugi w konkursie), Rosjanin Ajlen Priczin, Japończyk Arata Yumi i Kazach Erżan Kulibajew. Niespodzianką była obecność w finale młodziutkiej Japonki Miki Kobayashi. Okazało się jednak, że to ona stała się czarnym koniem ostatniej rundy przesłuchań – utrafiła z formą i gdy pozostali zawodzili, dobrze poradziła sobie z koncertem d-moll Wieniawskiego i I koncertem Szostakowicza, co ostatecznie dało jej drugie miejsce. Liczyłem na nagrodę dla Kulibajewa (grającego na pochodzącym z 1722 r. stradivariusie Rode), ale Kazach źle rozłożył siły i w finale nie błyszczał. Z czworga Polaków, którzy wystąpili w III etapie, nikt nie przeszedł do finałów. Po raz pierwszy od 1957 r. nie zdobyliśmy w Poznaniu głównych nagród. Najlepiej zapamiętam Marię Włoszczowską oraz Aleksandrę Kuls. Polacy nie mieli szansy w zetknięciu z konkurencją ze świata. Poziom tegorocznego turnieju był znacznie wyższy od tego sprzed pięciu lat.

– Muzyka to nie piłka nożna. Nie strzelamy bramek. Każdy ma prawo do wyrażania swoich opinii – powiedział przewodniczący jury Rosjanin Maxim Vengerov po ogłoszeniu werdyktu. Artysta przy każdej okazji komplementował uczestników, krzepiąc ich i podnosząc na duchu tych, którzy odpadli. Młodzi skrzypkowie byli zachwyceni możliwością obcowania z tak znakomitym muzykiem, który najpierw całkowicie poświęcił się idei promowania konkursu na świecie (w kilku miastach odbywały się preselekcje), a potem w Poznaniu był jego twarzą. Konkurs w porównaniu z tym z 2006 r. odmłodniał i nabrał charakteru. Vengerov dał mu zastrzyk świeżości. Idea konkursu autorskiego mającego swego kuratora zdała egzamin. Tylko wielkie nazwiska, uznane autorytety w świecie skrzypcowym mogą dziś ściągnąć do Poznania najzdolniejszą młodzież.

Zgrzyty też były

Mimo wszystko pozostały wątpliwości. Po drugim etapie Vengerov zmienił zasady oceniania. Zamiast punktów jurorzy głosowali na "tak" lub "nie". Wprawdzie muzyka to nie sport, ale przyjętych zasad zmieniać się nie powinno. I kolejny zgrzyt – jurorzy w tym roku mogli głosować na swoich uczniów. Z etycznego punktu widzenia decyzja wątpliwa. Rezultat był taki, że wśród szóstki finalistów aż czworo to uczniowie jurora Zakhara Brona, mentora i pedagoga Vengerova. Chodzi m.in. o Yoon i Tararę (czyli pierwsze i trzecie miejsce). Pozostała dwójka to też studenci jurorów. To wszystko pozostawiło niesmak. Na szczęście zwyciężczyni nie wzbudziła kontrowersji. Wygrała zdecydowanie najlepsza.

Nieczysta gra

Dorota Szwarcman, Polityka (46/2011)

Kariery młodych muzyków oplata korupcyjny biznes. Widzieliśmy to choćby podczas konkursu skrzypcowego im. Wieniawskiego.

Najbardziej niezdrową na konkursie sytuacją jest, gdy jury składa się w większości z pedagogów danego instrumentu.Najbardziej niezdrową na konkursie sytuacją jest, gdy jury składa się w większości z pedagogów danego instrumentu.


Na zakończonym niedawno Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu po raz pierwszy w historii zabrakło w finałach polskich skrzypków. To całkiem odwrotna sytuacja niż w poprzedniej jego edycji, kiedy wygrała Agata Szymczewska, a nagrodzonych zostało jeszcze troje Polaków. Czy to oznacza, że nasza reprezentacja w tym roku była gorsza? Nie. Ale ma to wiele wspólnego ze składem jury. Pięć lat temu przeważali w nim polscy muzycy i pedagodzy, a na czele stał Konstanty Andrzej Kulka (skład ten zresztą nie zaciekawił młodych skrzypków ze świata, których zbyt wielu do Poznania wówczas nie przybyło). Tym razem zaś wśród oceniających dominowała szkoła rosyjska, więc w finałowej szóstce znalazło się czworo uczniów jurora Zakhara Brona i po jednym–dwóch innych jego krajanów w jury (Pawła Wiernikowa i Eduarda Gracza). Zwycięstwo Koreanki Soyoung Yoon było bezsprzeczne, ale parę osób nie powinno wejść do finału, tym bardziej że w poprzednich etapach wystąpili skrzypkowie bardziej interesujący, w tym dwie Polki, Aleksandra Kuls i Maria Włoszczowska.

Wieniawski by odpadł

Jak do tego doszło? Towarzystwo im. Henryka Wieniawskiego, by odświeżyć konkurs, zaproponowało funkcję przewodniczącego jury jednemu z najwybitniejszych skrzypków naszych czasów Maximowi Vengerovowi. Ten początkowo zaangażował się w przygotowania bardzo osobiście: sam w ciągu ostatniego roku przesłuchiwał wszystkich kandydatów na preselekcjach w Bergamo, Londynie, Quebecu, Jokohamie, Seulu, Moskwie, Baku, Brukseli i Poznaniu. Nawet ci, co przez te eliminacje nie przeszli, uznali je za wydarzenie w swoim życiu: artysta miał dla każdego dobre słowo, udzielał rad na przyszłość. Podczas konkursu było tak samo: po ogłoszeniu wyników kolejnego etapu zawsze długo rozmawiał z tymi, którzy odpadli.

Pierwszy niesmak pojawił się jeszcze przed rozpoczęciem konkursu. Podczas eliminacji asystent Vengerova proponował przystępującym udział (w cenie tysiąca euro za trzy lekcje) w kursie mistrzowskim, organizowanym przez przyszłego przewodniczącego jury w sierpniu w Gdańsku. Parę osób, które początkowo nie przeszły eliminacji, zostało po tym kursie dodatkowo zakwalifikowanych; wśród nich, co ciekawe, Aleksandra Kuls, później jedna z najwyżej ocenionych wśród polskich uczestników.

To jednak nic w porównaniu z tym, co rozpętało się na samym konkursie. Vengerov jest wielkim artystą, ale niedoświadczonym jurorem, a przy tym ulegającym wpływom otoczenia: swego profesora Zakhara Brona oraz jego kolegów, a także asystenta, którzy uczestniczyli w formowaniu jury. Obecność Brona na poznańskim konkursie była oczywiście uzasadniona także tym, że i on był niegdyś jego laureatem (1977 r., III nagroda ex aequo z Amerykaninem Peterem Zazofskym). Później jednak rozwinął karierę pedagogiczną i dziś znany jest o wiele bardziej z tej działalności. Jego uczniami byli nie tylko Vengerov, ale i inni sławni skrzypkowie, jak Vadim Repin czy Daniel Hope.

Jest z pewnością wybitnym pedagogiem, ale też postrachem konkursów: gdzie się pojawia, tam dominuje. Tak było i w Poznaniu. Zachowywał się demonstracyjnie, słuchając z zaangażowaniem swoich uczniów, a wyrażając pozą i miną dezaprobatę lub znudzenie podczas innych produkcji. Złośliwcy ukuli dowcip: Henryk Wieniawski także stanął do rywalizacji, ale odpadł, ponieważ nie był uczniem prof. Brona.

Na wyniki miało też wpływ nader elastyczne traktowanie regulaminu. Wątpliwości nasuwała, dokonana już podczas konkursu, zmiana zasad oceniania po II etapie, czyli – zamiast punktowania w trzech kategoriach (intonacja, technika, interpretacja) i wyciągania z nich średniej – wprowadzenie decyzji tak–nie. Jeszcze bardziej – dopuszczenie pedagogów do oceny swoich uczniów, co jest zwykle na konkursach zakazywane. Nic dziwnego, że poodpadali kandydaci niezwiązani z jurorami. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że bynajmniej nie o muzykę tu chodzi.

Wielki kompozytor Bela Bartok (na zdj.) powiedział kiedyś, że konkursy są dla koni, nie dla artystów.Wielki kompozytor Bela Bartok
(na zdj.) powiedział kiedyś, że konkursy są dla koni, nie dla artystów.


Konkursy są dla koni

Wielki kompozytor Bela Bartók powiedział kiedyś, że konkursy są dla koni, nie dla artystów. Czy więc instytucja konkursu muzycznego ma w ogóle sens? Cóż, rywalizacja leży w naturze ludzkiej, a początkujący artyści, poddający się tej weryfikacji, przystają na zasady gry. Nawet tej nieczystej. Czynią tak, bo zwycięstwo lub wysoka nagroda dają znakomitą możliwość promocji. Choć są i tacy, jak Evgeni Kissin czy Piotr Anderszewski, którzy zaistnieli bez tego – talent wystarczył. To jest możliwe. Ale los bywa loterią.

Dlatego młodzi chcą mu pomóc, uprawiając wręcz turystykę konkursową, a po drodze biorąc kursy mistrzowskie u przyszłych jurorów konkursów, na które zamierzają się zgłosić. To wszystko kosztuje, ale zgadzają się te koszty ponosić, traktując je jako inwestycję.

Werdykt uważam za sprawiedliwy...
Czy mogło być lepiej?

Agata Kwiecińska (Polskie Radio), Ruch Muzyczny (11 grudnia 2011, Nr 25)

Wieniawski w spódnicy

Romuald Połczyński (Życie Uniwersyteckie, nr 11 (218) listopad 2011)

Uczucia w palcach

Piotr Matwiejczuk, Tygodnik Powszechny (27.11.2011, nr 48 (3255), s. 39)

Fragment wywiadu z Maximem Vengerovem.


Piotr Matwiejczuk (PM):
Podczas XIV Konkursu im. Wieniawskiego obserwowałem Pana niezwykle ciepły, przyjacielski stosunek do wszystkich uczestników. Z każdym, kto nie zakwalifikował się do następnego etapu, długo Pan rozmawiał. Wyglądało to tak, jakby i dla Pana, i dla tych młodych muzyków rozmowa była ważniejsza od konkursu.

Maxim Vengerov (MV): Moja wizja konkursu znacznie odbiega od tego, co powszechnie zwykło się rozumieć pod tym pojęciem. Uważam, że typowy konkurs to najbardziej okrutny sposób testowania muzyków. Sprzeciwiam się tej idei. Oczywiście, muszą zostać wybrani laureaci, ale fakt ten ma dla mnie znaczenie drugorzędne. Ważniejsze jest to, co dzieje się po konkursie. Właściwie dopiero wtedy rozpoczyna się dla jego uczestników prawdziwe współzawodnictwo. Niezwykle ważne jest również to, czego ci młodzi skrzypkowie dokonali przed konkursem.
W przypadku konkursu w Poznaniu wszystko zaczęło się, również dla mnie, półtora roku wcześniej. Słyszałem ich wszystkich podczas preeliminacji, jakie przeprowadzałem osobiście w dziewięciu miastach na świecie, a potem słuchałem ich podczas konkursu i doskonale wiem, jak bardzo się rozwinęli. Dla zdecydowanej większości z nich samo przygotowywanie się do konkursu było nowym i bardzo ważnym rozdziałem życia. Mam nadzieję, że teraz ich rozwój artystyczny nabierze jeszcze większego tempa. Właśnie dlatego spędziłem wiele czasu na rozmowach z tymi, którzy odpadli. Ale nie powiedziałbym, że ponieśli klęskę: poziom tegorocznego Konkursu Wieniawskiego był tak wysoki, że zaszczytem było przegranie w doborowym towarzystwie.

PM: Zastanawiam się, czy konkursy muzyczne są dziś jeszcze w ogóle komukolwiek potrzebne. Ważniejszy wydaje mi się dobry nauczyciel, a potem sprawny menadżer...

MV: Myślę podobnie, chociaż sam wygrałem dwa konkursy - Młodych Skrzypków im. Karola Lipińskiego i Henryka Wieniawskiego w Lublinie oraz Konkurs im. Carla Flescha w Londynie. Było to na pewno ważne doświadczenie artystyczne, ale też dramatyczne przeżycie psychiczne. Na konkursie londyńskim atmosfera była napięta, nie czuło się nic innego, jak tylko obawę przed oceną oraz niezdrową konkurencję, czego szczególnie nie lubię. Zdobyłem wówczas pierwszą nagrodę, ale tamto doświadczenie było źródłem wielu negatywnych emocji. Oczywiście, można powiedzieć, że czegoś się też nauczyłem, choćby tego, że moje nerwy nie są ze stali...
Ten rodzaj ekstremalnych doznań psychicznych przywodzi na myśl raczej sport niż muzykę. Dlatego gdy otrzymałem propozycję bycia przewodniczącym Konkursu Wieniawskiego, obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by strach zamienić w radość. I myślę, że to się nam - wszystkim jurorom - udało, ponieważ wielu skrzypków, którzy odpadli, zapewniało mnie, że mimo wszystko konkurs był dla nich cennym doświadczeniem.

Rok 2011 w Kulturze
Muzyka poważna: Gra w lidze światowej

Jacek Hawryluk (Polskie Radio), Gazeta Wyborcza (31 grudnia 2011 - 1 stycznia 2012, s. 15)

Słuchaliśmy baroku, Mykietyna i Reicha. Nawet nie pokłóciliśmy się
o Konkurs Wieniawskiego. Za to ponownie wybuchła awantura o Chopina.
Ale to i tak był dobry rok dla polskiej muzyki i polskich artystów

  1. XIV Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu był najważniejszym wydarzeniem roku. Nie wzbudził takich emocji jak ostatni Konkurs Chopinowski, ale mówiąc uczciwie, tylko warszawski turniej potrafi tak ekscytować. W Poznaniu wygrała najlepsza, czyli Koreanka So-Young Yoon, która od pierwszego etapu nie miała sobie równych. Konkurs prowadzony sprawną ręką przez kuratora Maxima Vengerova zaczął tracić na blasku, gdy okazało się, że jurorzy głosują na swoich uczniów, a w połowie zmieniono zasady punktowania... Niemniej dla młodych skrzypków bezpośredni kontakt z Vengerovem - legendarnym skrzypkiem, a w Poznaniu przewodniczącym jury - był świętem. Nie byłoby błędem, gdyby któryś z Polaków przeszedł do finału, ale Vengerov był nieugięty. Po raz pierwszy od lat nasi artyści wyjechali z Poznania z kwitkiem. (...)

    Gazeta Wyborcza, (31.12.2011-01.01.2012), Rok 2011 w Kulturze. Muzyka poważna: Gra w lidze światowej
    link do źródła


Wieniawski bez Polaków

Marek Weiss - Dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku
(Live&Travel - Magazyn Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy, 12/2011)

Gorzką nutą w tych radosnych chwilach było pytanie stawiane przez komentatorów - dlaczego wśród zwycięzców zabrakło Polaków?


Zakończył się wspaniały konkurs skrzypcowy, który jest jednym z nielicznych naszych powodów do dumy na forum światowym w dziedzinie muzyki. Wysoki poziom tegorocznej edycji, znakomicie przygotowane relacje telewizyjne, wreszcie niesamowity koncert finałowy zwieńczony wykonaniem muzyki Wieniawskiego przez jurorów i finalistów - to było prawdziwe święto sztuki w naszym kraju. Gorzką nutą w tych radosnych chwilach było pytanie stawiane przez komentatorów - dlaczego wśród zwycięzców zabrakło Polaków? Ponieważ wiem o kilku powodach, pozwolę sobie tą wiedzą się podzielić. Otóż świetne transmisje kanału Kultura, którego oglądalność jest niestety tak samo wysoka jak czytelnictwo w Polsce, chodzenie do teatru i ilość kupionych płyt na głowę mieszkańca, dotarły do garstki melomanów. Reszta narodu była w ciemnych oparach serwowanych przez nasze najważniejsze dwa kanały obarczone rzekomo jakąś misją. Podczas ostatniego koncertu, który był jednym z największych wydarzeń muzycznych ostatnich lat, w "Jedynce" leciała trzecia woda po hicie "Indiana Jones", a w "Dwójce" popisy amatorów oceniane przez pajaca, który epatuje siksy udając Belzebuba. A przecież to był tylko dalszy konsekwentnego popierania od lat chałtur, straszliwych koncertów plenerowych, łomotu i fałszywych dźwięków. To dalszy ciąg unikania jak ognia wszelkiej muzyki, która mogłaby się wydać ambitna, smutna czy poważna, bo przecież wtedy oglądalność musiałaby ucierpieć. Miałem nadzieję, że nowy Prezes TVP udźwignie konieczność uzdrowienia "misji", ale cóż może poradzić jeden, nota bene zastraszony przez agresywnych internautów, czy kilku nawet sprawiedliwych - wobec tabunów telewizyjnych wyjadaczy, którzy niejedną reformę mają już szczęśliwie za sobą. Owszem,prawdziwą misję dźwiga odpowiedzialnie radiowa "Dwójka", ale może właśnie dlatego jej życie wisiało na włosku. Na włosku wciąż wisi los studia im. Lutosławskiego, prawdziwej oazy w wyschniętym świecie polskiej muzyki. Próby zawłaszczenia go przez producentów operetek, kankanów i szemranych wodewili nie ustały i w każdej chwili mogą zakończyć się sukcesem. Inna oaza muzyki, jaką jest Warszawska Opera Kameralna została pozbawiona ćwierci swego budżetu i tylko heroizm Stefana Sutkowskiego uchronił ją przed gwałtownym rozpadem. To tylko nieliczne czubki gór lodowych. A podstawą jest wciąż kształcenie muzyki w szkołach, gdzie zabłysło wreszcie światełko w tunelu i jest szansa, że muzyka wróci do planu lekcji, jak w większości krajów cywilizowanego świata, ale zaległości i wieloletnie zaniedbania są tak dotkliwe, że tylko szkoły muzyczne sprawiły, że nasz naród zachował jakieś poważniejsze umiejętności muzykowania, niż wsadzenie do kontaktu wtyczki od sprzętu grającego. Ale i w tych szkołach dramatycznie brakuje pieniędzy i etatów dla profesorów muzyki, bo ważniejsze okazały się dodatkowe lekcje dydaktyczne, opieka psychologów i wreszcie absurdalne lekcje religii, których w klasach początkowych jest tyle ile lekcji gry na instrumencie. Więc o jakich Polakach chcecie mówić na światowym konkursie Wieniawskiego? Może ci, którzy wyjechali na zarobek emigracyjny do Anglii, czy innego normalnego kraju, poślą dzieci na lekcje muzyki i wśród nich pojawi się jakiś wybitny talent, który za 15 lat wygra siedemnastą edycję konkursu? Nadzieja wciąż nie gaśnie.

"Polska oddaje cześć Wieniawskiemu"


Marco Bizzarini
  Archi Magazine (numer 33, styczeń-luty 2012)
tłum. Zuzanna Tuliszka


Poznań (Polska) – triumf skrzypaczek z Dalekiego Wschodu podczas XIV edycji Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu.


Koreance – Soyoung Yoon, lat 27, oraz Japonce – Miki Kobayashi, lat 21, przyznano odpowiednio pierwszą i drugą nagrodę w Konkursie Skrzypcowym, który organizatorzy uważają za najstarszy na świecie. Trzecia nagroda dla Niemca – Stefana Tarary (1986); nagroda specjalna ex aequo dla pozostałych trzech finalistów: Kazacha – Erzhana Kulibaeva (1986), Rosjanina – Aylena Pritchina (1987) oraz młodziutkiego Japończyka – Arata Yumi (1992).

Ze wszystkich sił staraliśmy się ocenić zawodników sprawiedliwie – powiedział przewodniczący jury Maxim Vengerov podczas ogłaszania wyników – ale muzyka to nie sport, w muzyce nie ma goli, dlatego każdy ma prawo z całą szczerością wyrazić swoje zdanie, nawet to, które nie do końca zgadza się z opinią reszty. W każdym razie, nagrodzeni uczestnicy okazali się nie tylko wspaniale operować skrzypcami, ale również być niezwykłymi muzykami.

Podobnego werdyktu można było się spodziewać od razu po finałowym występie Soyoung Yoon (uważanej za jedną z faworytek od pierwszego etapu Konkursu) ze względu na niebywały entuzjazm z jakim została przyjęta przez publiczność jej gra. Mniej spodziewana, natomiast, okazała się nieobecność Polaków w finale, w przeszłości wielkich protagonistów Konkursu.

Zainicjowany w Warszawie w 1935 roku, jako swego rodzaju „skrzypcowy dodatek” do prestiżowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, po II Wojnie Światowej Konkurs im. Henryka Wieniawskiego przeniósł swoją siedzibę do historycznego miasta Poznań, stolicy Wielkopolski, w połowie drogi między Berlinem a Warszawą. Tradycja oraz innowacja szczęśliwie współżyją ze sobą w tym muzycznym Konkursie, który, podobnie jak Konkurs Chopinowski, odbywa się raz na 5 lat.

Przede wszystkim zaskakuje uwaga, jaką polska publiczność, z radiem, telewizją oraz państwowymi dziennikami na czele, poświęca temu wydarzeniu. Z okazji trzech koncertów symfonicznych, które w dniach pomiędzy 19 i 21 października stanowiły finałową fazę Konkursu, ogromna sala Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, akustycznie perfekcyjna, przez cały czas była zapełniona, a średnia frekwencja ze wszystkich etapów niewiele odbiegała od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni we Włoszech.

Otwarcie na nowości było zauważalne w podjęciu decyzji o powierzeniu przewodnictwa jury niespełna 40-letniemu gwiazdorowi – Maximowi Vengerovowi. Interesujący okazał się również pomysł powołania paralelnego Jury Młodych, złożonego wyłącznie z młodziutkich uczniów, którym nadano prawo zadecydowania o jednej z wielu nagród specjalnych przyznawanych w Konkursie.

W tej edycji, konkurujących ze sobą skrzypków, wybranych podczas specjalnych przesłuchań przez samego Vengerova, było 53: 18 Polaków, 12 Rosjan, 5 reprezentantów dawnych krajów ZSRR, 7 muzyków Dalekiego Wschodu i tylko niewielka grupka konkurentów z Europy Zachodniej, Ameryki i Australii, żadnego Włocha. Również jury odzwierciedlało, przynajmniej częściowo, takie rozmieszczenie geograficzne: Zakhar Bron, Bartosz Bryła, Edward Grach, Erich Gruenberg, Koichiro Harada, Dong-Suk Kang, Leonid Kerbel, Piotr Milewski, Bartłomiej Nizioł, Yuri Simonov, Vera Tsu (jedyna kobieta w jury), Pavel Vernikov. Również tutaj żadnego przedstawiciela z Italii.

W Konkursie zaproponowano wyjątkowo trudny do zaprezentowania program z niebywałą nagrodą główną w postaci czeku na 30.000 euro dla zwycięzcy. Nawet jeśli nie zaskakuje I etap, niezwykle techniczny z obowiązkowymi na skrzypce Bachem, Paganinim, Wieniawskim, Ysaÿem, Ravelem lub Kreislerem wg uznania; nawet jeśli jest już prawie regułą wykonanie Grande Sonata na skrzypce i fortepian; wyjątkowo wymagające okazały się półfinał oraz finał, w ramach których przewidziano koncert Mozarta oraz wykonanie Symfonii Concertante KV364 w towarzystwie drugich skrzypiec. A zatem do wykonania dwa wielkie koncerty na skrzypce i orkiestrę: na pierwszy rzut obowiązkowo jeden z koncertów Wieniawskiego, drugi do wyboru spośród repertuaru Beethovena, Mendelssohna, Brahmsa, Czajkowskiego, Sibeliusa, Lalo, Prokofiewa i Szostakowicza.

Już po zakończonym finale można powiedzieć, że test ten okazał się wyjątkowo spektakularny, na granicy zakazanego. Wszystko to z korzyścią dla publiczności, która w ożywionej i wrzącej atmosferze miała wystarczająco wiele okazji, aby wyrobić sobie dogłębne zdanie na temat zdolności uczestników Konkursu (z tego punktu widzenia, Konkurs im. Wieniawskiego wydaje się mieć punkt przewagi nad słynniejszym Konkursem Chopinowskim, który najprawdopodobniej wymaga zmian w regulaminie, aby nadążać za duchem czasu).

W szczególności Koncert Wieniawskiego, który, można się założyć, większość uczestników ćwiczyła specjalnie na tę okazję, okazał się wyzwaniem, tak pod względem technicznym jak i muzycznym. Zaledwie zwyciężczyni – Soyoung Yoon oraz jej równie groźna rywalka – Miki Kobayashi, wyszły z tego pojedynku bez większego szwanku, dając popis niezwykłej pewności siebie, poziomu koncentracji i temperamentu. Spośród reszty finalistów, pod względem wirtuozerii, zwłaszcza w ostatnim etapie – w II Koncercie -„alla zingara”, okazał się Kazach – Erzhan Kulibaev, naszym zdaniem trochę poszkodowany werdyktem jury, która niemniej w ostatecznym rozrachunku musiała wziąć pod uwagę wszystkie etapy Konkursu.

Faktem jest, że laureatki dwóch pierwszych miejsc udźwignęły ciężar finału dużo lepiej niż reszta uczestników – panów. Soyoung Yoon, już w I Koncercie skrzypcowym Wieniawskiego zapewniła sobie połowę wygranej pełnią dźwięku oraz precyzyjną intonacją. Następnie, w koncercie Sibeliusa, pokazała całą gamę swoich możliwości.

Nie mniej wspaniały okazał się występ Japonki, Miki Kobayashi, uczennicy Pavla Vernikova. W II Koncercie skrzypcowym Wieniawskiego Japonka zagrała muzycznie bez zarzutu – być może w większym nawet stopniu niż reszta finalistów, jeśli pominąć kilka niewielkich potknięć intonacyjnych, i wreszcie, na deser, niezwykły Koncert Szostakowicza.

Wspaniałe wyzwanie w wyzwaniu, w związku z czym pojedynek między tymi dwiema skrzypaczkami ze Wschodu trzymał w napięciu do samego ogłoszenia wyników (zainteresowani mogą wysłuchać nagrań z różnych etapów konkursu na stronie internetowej: www.wieniawski.com). Ostatecznie, jury zdecydowało się nagrodzić doświadczenie starszej Soyoung Yoon, uczennicy Zakhara Brona, w przeszłości zwyciężczyni wielu prestiżowych konkursów m.in.: Yehudi Menuhina (2002), Georga Kulenkampffa (2003), Tibora Vargi (2005), Davida Oistrakha (2007), Królowej Elżbiety (2009) i innych. Curriculum vitae do pozazdroszczenia. Liczymy, że jego zawartość przełoży się na liczne koncerty zwyciężczyni, która stanie na wysokości powierzonego jej zadania.